· Łącznie użytkowników: 62
· Najnowszy użytkownik: muerte2
Sytuacja przed GP
Sprawa mistrzostwa kierowców wciąż nie była oficjalnie załatwiona, gdyż nie pozwalała na to matematyka. Na ostatni wyścig kampanii Szymusso przyjeżdżał mając 23 punkty przewagi nad Markovskym. Niby sprawa przesądzona, a jednak nutka niepewności pozostała - wszak czy ktoś przewidziałby, że Markovsky nie ukończy wyścigu w Turcji, bo rozbije go jego zespołowy kolega? W wyścigach potrzeba mieć dużo pokory i w Ferrari doskonale o tym wiedzieli, dlatego też nikt nie zamierzał pić szampana przed zmaganiami. Szymusso mógł zostać mistrzem wcześniej, po rozegranym kilka dni wcześniej GP Czech. Tam jednak nie był tak szybki, by konkurować z Markovskym i Taraskiem, dlatego pozostało mu zająć trzecie miejsce - co uczynił - i liczyć na to, że to Tarask wygra wyścig. Do połowy wyścigu kierowca BAR Hondy faktycznie prowadził, ale po pit-stopach to Markovsky przejął liderowanie i pierwszej pozycji nie oddał do mety, przedłużając tym samym cień szansy na mistrzostwo. Matematyka była jednak bezwzględna - kierowca McLarena musiał znów wygrać, a Szymusso mógł co najwyżej dojechać dziewiąty. Ten drugi warunek zrobił się o tyle trudny do spełnienia, że spadła frekwencja. Już w Czechach pojechało tylko dziesięć osób. Po wyścigu w Brnie dwóch kierowców oświadczyło, że nie jedzie ostatniego wyścigu - Użytkownik, który bardzo szybko się zniechęcił po dwóch występach, w których doświadczył dziwnych zdarzeń i twierdził, że nie był winny żadnej kolizji, a także Gold, co też wiele nam mówi o jego podejściu do ligi. Na szczęście, po ochłonięciu i przetrawieniu wydarzeń z Turcji, do rywalizacji wracał Extremento, pojechać miał też Kimi Raikkonen. Zatem udało się uzbierać chociaż tą dziesiątkę. Nieobecność Golda sprawiła, że Extremento mógł być pewny siódmego miejsca na koniec sezonu - mieli tyle samo punktów, ale kierowca McLarena wygrywał dzięki zdobytemu podium we Włoszech. Do Taraska tracił natomiast 18 punktów, więc sprawa była załatwiona. Podium miał pewne Kubusa96, natomiast teoretycznie trwała walka o czwarte miejsce - TiDiEj077 wyprzedzał Luisa Garcię raptem o 2,5 punktu. Każdy jednak wiedział, że tylko kataklizm może sprawić, by doszło do zmiany - samym tempem kierowca Toro Rosso odstawał od rywala wyraźnie i mógł tylko liczyć na jego pecha. Ponadto Adve przyjechał do Miedzianej Góry z zamiarem poprawienia swojej pozycji w łącznej tabeli - przed wyścigiem tracił dwa punkty do jadących w pierwszej części sezonu WoGX'a i Pitera1998. Mógł też jeszcze liczyć na walkę z Kamillo99, do którego tracił pięć punktów. Wśród zespołów pozostała jedna niewiadoma - kto zajmie piąte miejsce, gdyż BAR Honda i Jordan mieli tyle samo punktów. Był to zatem de facto pojedynek Taraska z Adve i wydawało się, że jego zwycięzca jest znany.
Faworyci
Za głównych faworytów do zwycięstwa uchodzili Tarask i Markovsky. Szczególnie ten pierwszy nabrał ogromnego rozpędu po GP Rosji, w którym zajął drugie miejsce i w kolejnych zmaganiach pokazywał naprawdę mocne tempo. Zresztą - do Polski przyjeżdżał z serią trzech Pole Position, więc to dużo mówiło. Szymusso w ostatnich wyścigach nie był tak szybki i tracił do kierowcy BAR Hondy mniej więcej 0,3-0,4 sekundy na okrążenie. Kierowca Ferrari jednak nie potrzebował tak naprawdę mocnego tempa - wystarczyło robić to, co potrafi doskonale, czyli regularnie, konsekwentnie i pewnie prowadzić bolid i omijać przygody. Doskonale o tym wiedział. Na pewno warto było zwrócić uwagę na TiDiEja, który wyścig wcześniej w Czechach nie pokazał niczego nadzwyczajnego, ale GP Polski to inna para kaloszy, zwłaszcza, że on jechał dosłownie u siebie, tym samym działał dodatkowy czynnik motywacyjny. Namieszać mógł też oczywiście Kimi Raikkonen. Pod uwagę raczej nie brano Kubusy96, który w drugiej połowie sezonu właściwie dogorywał. Tak, jak w pierwszej części łapał podia regularnie, tak przez siedem wyścigów od GP Bahrajnu był w stanie co najwyżej zająć czwarte miejsce i raczej nie zanosiło się, by na Torze Kielce miało być inaczej. Z drugiej strony - wyścig w Polsce, czyli coś, co realnie nie jest możliwe, działał motywująco. Na spokojnie do ostatniego wyścigu podchodził Luis Garcia, który szykował się do ostatniego występu w karierze. Dobrze sezon chcieli zakończyć Kamillo99, Extremento i Adve.
Wyścig
W sesji treningowej Tarask potwierdził wysoką dyspozycję, niemal od razu wykręcając świetny wynik i pokazując reszcie stawki, że jest niezwykle mocny. TiDiEj podjął rękawicę, ale był wolniejszy o 0,2 sekundy, za to Markovsky nie potrafił zejść poniżej 1:08, a do zwycięzcy sesji stracił 0,4 sekundy, co było fatalną informacją. Kierowca McLarena wiedział, że musi wygrać, więc taka strata była nie do zaakceptowania. Dodatkowo - dużo narzekał na charakterystykę tego dość specyficznego toru. Podobnie jak Luis Garcia, który tracił dość sporo. Dwaj ostatni kierowcy, którzy brali udział w treningu - Extremento i Kamillo - mieli bardzo dużą stratę, ale przynajmniej byli blisko siebie, więc mogli liczyć na jakąś walkę w wyścigu. W kwalifikacjach dramat przeżył TiDiEj. Wprawdzie szóste miejsce nie było tragedią na miarę rozbicia się Titanica, ale przy 10 osobach na torze oznaczało brak awansu do Q2. Smaczku dodawał fakt, że ten awans ówczesny zawodnik Red Bulla przegrał o... 0,002 sekundy z Kubusą. Długo męczył się Markovsky, ale w końcu wykręcił wynik pozwalający mu na awans, który dość pewnie wywalczyli Kimi Raikkonen i Szymusso. Za to Tarask bawił się w najlepsze. Wykręcił wynik o ponad 0,3 sekundy lepszy niż w treningu, a w Q2 pojechał tylko minimalnie wolniej i zostawił innych w tyle. Ciekawą walkę o pierwszą linię stoczyli Markovsky i Szymusso. Najpierw lepszy był wicelider generalki, potem lider pobił go o 0,001 sekundy, ale na zawodnika z Górnego Śląska podziałało to tylko mobilizująco i przebił ostatecznie wynik rywala. Kimi Raikkonen i Kubusa mogli tylko podziwiać pierwszą trójkę, a sami dość mocno odstawali i musieli się zadowolić odpowiednio czwartą i piątą pozycją. Słówko jeszcze o kierowcach, którzy odpadli po Q1. Za TiDiEjem znalazł się Luis Garcia, który pojechał swoje najlepsze kółko, ale i tak nie był w stanie podskoczyć wyżej. Kamillo dość pewnie pokonał Extremento i Adve, którzy zaciekle walczyli o uniknięcie ostatniej pozycji. Lepszy nieznacznie był kierowca McLarena.
Start opóźnił się o około 40 minut z powodów dość osobliwych. Jakieś problemy miał Kimi, a Kubusa... musiał iść na pole zbierać ziemniaki! Zresztą, Szymusso też miał iść, ale jego brat zablokował to i był gotowy poświęcić siebie. Pozostali ligowcy nie chcieli jednak jechać w tak małym składzie finału, więc stwierdzili że poczekają, czym zyskali ogromną wdzięczność założyciela ligi. Cóż, życie na wsi bywa czasem osobliwe. Zabawne jest też to, że wtedy wyścig miał się rozpocząć o 19:30 i przez to opóźnienie niektórzy mówili, że jest późno, a było po 20. Po kilku sezonach dla niektórych 21 to było wcześnie... No cóż, tak czy inaczej Kimi ostatecznie nie ruszył do wyścigu, co właściwie oznaczało, że jedyną szansą dla Markovsky'ego na to, że zdobędzie tytuł, było liczenie na to, że Szymusso odpadnie z wyścigu na pierwszych okrążeniach i nie otrzyma żadnych punktów. Tak się jednak nie stało, zamiast tego odpadł największy faworyt do wygranej, czyli Tarask. Kierowca BAR Hondy nie miał najlepszego startu - szybko wyprzedził go Markovsky, a potem uwikłał się w bijatykę z kierowcami Ferrari. Z kolei w sekcji leśnej znów zawiódł Extremento, który rozbił Taraska w podobny sposób, jak Markovsky'ego w Turcji. Winowajca tłumaczył się później, że z powodu opóźnionego startu stracił koncentrację, a do tego - startował z gorączką. To jednak Taraska pocieszyć w żaden sposób nie mogło. Ponadto Kamillo źle wjechał w pierwszy zakręt i dosłownie przeleciał przed nosem Luisowi, który spadł za Adve. Chwilę później Kamillo odpadł z wyścigu po kolejnym błędzie. Tym samym - Szymussowi wystarczyło przejechać zaledwie 8 okrążeń, by cieszyć się z mistrzostwa, bowiem wtedy przejechanie 25% dystansu gwarantowało połowę punktów, a zostało tylko siedmiu zawodników.
Markovsky zdawał się tym nie przejmować, tylko robił swoje, a od reszty stawki oddalił się w niesamowitym tempie. Okazało się, że zawodnik McLarena postanowił zaryzykować strategią - zalał na start 20 litrów, zjechał po czwartym kółku na pit-stop i znów zalał 20 litrów, by później już nie tankować. W międzyczasie TiDiEj wyprzedził Kubusę i objął prowadzenie, później Markovsky ich dogonił, po drodze wyprzedzając Szymussa, który na początku po prostu postawił na to, by przejechać te wymagane 8 okrązeń, oraz Kubusę. Później zjechał jeszcze raz, a w Ferrari mogli już świętować. Wtedy też pierwszy mistrz tej ligi kompletnie się wyluzował, ale chciał zakończyć sezon mocnym akcentem. Po drodze wyprzedził swojego brata i został liderem wyścigu, bo TiDiEj także zjechał do boksu, przy czym on dolał sobie paliwa, czego z kolei nie zrobili bracia. Pierwsza czwórka jechała blisko siebie i między nimi trwała wojna strategiczna, ale także - psychologiczna, bo każdy z nich nie mógł pozwolić sobie na błąd. Za ich plecami natomiast przez pewien czas było ciekawie, bo Adve niespodziewanie trzymał za sobą Luisa, który nie potrafił nawet zbliżyć się do kierowcy Jordana na tyle, by go móc zaatakować. Zawodnik Toro Rosso postanowił więc spróbować podciąć rywala i zjechał do boksu kółko wcześniej, niż planował. Zaskoczył tym samym Adve, który po swoim postoju wyjechał za kierowcą Toro Rosso, a później ten mu odjechał i tyle było z walki. Extremento jechał samotny wyścig, co niezbyt mu sprzyjało, ale postanowił zadbać o atrakcje - jadąc w tak zwanej sekcji leśnej, popełnił błąd, w wyniku którego jego bolid przekoziołkował i Extremento sturlał się z górki między drzewami, w efekcie czego wylądował... na DK74. Czyli de facto stracił pół okrążenia, które musiał pokonywać od nowa. Lepszego podsumowania słabej dyspozycji tego kierowcy w drugiej części sezonu nie można było zaprezentować. Widzieli to kierowcy Ferrari, którzy musieli zachować czujność, bo pojawienie się nagle bolidu McLarena mogło się skończyć fatalnie, na szczęście - tak się nie stało.
TiDiEj jechał świetnie, za to Markovsky stracił trochę tempa i kierowcy Ferrari, którzy mieli mniej paliwa, nadrabiali do niego. Kubusa starał się wyprzedzić kierowcę McLarena, ale obaj byli tak skupieni na sobie, że zapomnieli o Szymussie. A ten - jak przystało na mistrza - popisał się znakomitym manewrem, wyprzedzając obu kierowców naraz na dohamowaniu do zjazdu z DK74. Potem jednak dla odmiany Szymusso się nie popisał zjeżdżając na swój drugi pit-stop, gdyż nieco przestrzelił dohamowanie i stracił cenny czas. W efekcie spadł z powrotem za swojego brata. TiDiEj wciąż jechał bardzo dobrze i niezmiennie prowadził, utrzymując dość bezpieczną przewagę nad Markovskym, który jeśli odrabiał, to stosunkowo niewiele. Wicemistrz ligi postanowił więc spróbować podcięcia na kierowcy Red Bulla, ale to się nie udało - po ostatnim postoju był nadal za nim. Kierowcy Ferrari zjechali natomiast na trzeci pit-stop w samej końcówce, zalewając 20 litrów do baku, co chcieli wykorzystać w końcówce. Po drodze Szymusso wyeliminował z wyścigu Adve, co było wynikiem nieporozumienia między kierowcami - zawodnik Jordana zagapił się, nie zauważył żółtych flag, Szymusso nie miał jak uciec, więc wpadł w rywala i ten musiał wysiąść z rozbitego bolidu. Adve stracił tym samym szóste miejsce na rzecz Extremento, ale i tak nie mógł narzekać, bo 6 punktów dawało mu awans w generalce aż o trzy pozycje - wyprzedził choćby Kamila. Kubusa szybko zbliżył się do Markovsky'ego, ale nie wyprzedził go, zamiast tego - doszło do kolizji. Kierowca McLarena wcześniej zahamował do jednego z zakrętów, założyciel ligi tego nie zauważył i wpadł w przeciwnika, którego delikatnie stawiało bokiem. Kubusa nie chciał wyprzedzać i zrobił wszystko, by szybko postawić rywala na właściwej linii jazdy. To wszystko działo się z korzyścią dla TiDiEja, którego przewaga w końcówce trochę stopniała i nie mógł być pewny swego, zwłaszcza wobec szybkości Ferrari. Po tej sytuacji jednak spełnił swoje marzenie i wygrał w domu, na co po kwalifikacjach mało kto by postawił. Szymusso także skorzystał na sytuacji między Kubusą i Markovskym - pierwszego wyprzedził niemal natychmiast, drugiego - w połowie ostatniego okrążenia. Niektórzy mogli to potraktować symbolicznie - tak jak przez większość sezonu z przodu był Markovsky mimo usilnych starań Szymussa, tak pod koniec to kierowca Ferrari zaatakował, miał po swojej stronie fortunę i to on zgarnął tytuł.
Po wyścigu
Nastroje były znakomite. Panowała przede wszystkim radość z tego, że sezon został przeprowadzony w pełni, nie było kontrowersji przy przyznawaniu laurów, bo kilka wyścigów się nie odbyło. Wszyscy podkreślali, że to był wspaniały sezon, a wyścigi były emocjonujące i tak faktycznie było. Przeprowadzenie takich zmagań, w większości przy dobrej frekwencji na F1 Challenge w 2016 roku było czymś naprawdę niezwykłym. Mogliśmy zobaczyć na torze wiele naprawdę dobrych pojedynków i zabawa była przednia. Każdy sobie zdawał z tego sprawę, dlatego też - planowano już kolejny sezon. Ktoś zapyta - dlaczego tutaj się udało, skoro ekipa była tak naprawdę taka sama, jak w F1CH-world? Cóż, przyczyn trzeba szukać w kwestiach organizacyjnych. Tutaj wszystko było zaplanowane od początku do końca, nie było pewnego rodzaju partyzantki, która miała momentami miejsce w tamtej lidze. Weźmy na przykład Użytkownika, o którym już mówiliśmy - tutaj przejechał dwa wyścigi i miał dość. A tymczasem - to on był odpowiedzialny za drugi sezon F1CH-world. Tam wprawdzie tak szybko się nie poddał, ale jednak - nie było takiego zaangażowania. Były za to wymagania w kwestii bezpieczeństwa i absurdalne kary, przez co - nie miał zaufania wśród ligowiczów. Dodajmy do tego fakt, że za wszystko odpowiadał sam. To samo zresztą można powiedzieć o założycielu F1CH-world - Athlonie, który odpowiadał za pierwszy sezon, miał plany, ale szybko się znudził i sezonu nie dokończono. O jego podejściu wiele powie Wam to, że do ExtremeF1 podchodził dwa razy i odpadał... jeszcze szybciej, niż Użytkownik. Bo mu się nudziło. Jak więc F1CH-world miało się udać z taką organizacją? Oczywiście, ligę próbował jeszcze ratować Kubusa. Problemy były jednak trzy. Po pierwsze - warunkiem koniecznym była jazda w lidze na modzie od grupy VMT, która, nazwijmy to, była właścicielem tej ligi. Mod jednak miał dużą wagę, gdyż znajdowały się w nim wszystkie tory, modele były rozbudowane, a to oznaczało jedno - problemy na serwerze. Nie można było przy tym ingerować w moda. Problem drugi - terminy. Wyścigi były w weekendy i to o dość wczesnej porze. Nie mając spokoju, Kubusa nie był w stanie tego właściwie organizować. Po trzecie - w lidze znaleźli się niewłaściwi ludzie (wspominaliśmy o historii Kimiego Raikkonena vel Arsona), więc atmosfera szybko stała się nie do zniesienia.
Kubusa zrozumiał, że trzeba zacząć od nowa - z nową ligą, nowym brandem, niezależnie od nikogo, gdzie będzie realizował swoją wizję. Lata obserwacji skłoniły go też do wniosku, że nie zawsze wyścig w weekend oznacza dużą frekwencję. Tym samym - wpadł na pomysł, by ustalać termin na każde GP osobno, co umożliwiało jazdę w środku tygodnia. Efekt był znakomity - frekwencja ,,siadła" tak naprawdę na dwa ostatnie wyścigi, a i tak było 10 osób. To była miła odmiana po tym, jak na wyścigach F1CH-world cieszono się z 8 osób, a jak było 10, to trzeba było to kredą w kominie zapisywać. Ponadto wykorzystano umiejętności TiDiEja do ,,grzebania" w modach, a dodatkowym fajnym elementem było to, że w jednym sezonie można było jechać samochodami z różnych lat, a nie z jednego sezonu. Do tego inny kalendarz - ta liga zachęcała choćby właśnie tą różnorodnością. Oczywiście jednak nie można powiedzieć, by wszystko było idealnie - czasem przerwy między wyścigami były krótkie, sam sezon trwał trzy miesiące. Z perspektywy czasu wydaje się, że można było to zrobić trochę inaczej, ale i tak - frekwencja była naprawdę dobra. Ponadto zabrakło bardziej stanowczych działań w kwestii osób, które oszukiwały. W gruncie rzeczy jednak - ta historia skończyła się dobrze, a liga wyszła z tego ostrego zakrętu dzięki solidarności. Ligowicze zaufali Kubusie, a ten konsekwentnie, mimo przeszkód, pchał ją do końca. Założyciel ligi bardzo dobrze także dobrał osoby do współpracy w administracji - TiDiEj i Markovsky okazali się sprawnymi administratorami, którzy pomagali w kwestiach technicznych (mod, hosting), a także - pisali newsy. Dzięki temu Kubusa mógł więcej poświęcać się organizacji i sezon został przeprowadzony w pełni właściwie bez żadnego zastanawiania się, czy to się uda. Same zmagania były do tego bardzo ciekawe, stoczono wiele pojedynków, momentami różnice były niewielkie, a do mety dojeżdżało dość dużo osób. To sprawiło, że po kampanii wszyscy byli naprawdę zadowoleni i mogli poczuć się jak w prawdziwej F1, bo zwrotów akcji, dramatów i pięknych pojedynków nie brakowało.
Tytuł powędrował ostatecznie do Szymussa, który wygrał z Markovskym o 26 punktów. Do dziś niektórzy mają wątpliwości, czy faktycznie to rozstrzygnięcie było sprawiedliwe. W mojej osobistej opinii, odkładając na bok wszelkie jakieś powiązania z zawodnikami, uważam, że Szymussowi tytuł się należał. Jak wiemy, w sporcie potrzeba wiele złożenia się w jednym czasie wielu czynników, by osiągnąć sukces - dobra forma, dyspozycja dnia, a także po prostu szczęście. Markovsky stracił dwa wyścigi, plus z jednego musiał się wycofać, Szymusso z kolei - stracił bardzo dużo punktów w dwóch wyścigach przez odpadnięcia, ponadto - niektórzy zapominali, że w pierwszych wyścigach sezonu non-stop mistrz pierwszego sezonu przyciągał jak magnes innych kierowców i musiał odrabiać straty. Pewne rzeczy są trudne do policzenia i tak jak już wspomniano - na końcowy rezultat składa się bardzo wiele czynników. 18 wyścigów to dużo, punktów do zdobycia jest ogrom i wiele musi się złożyć w całość, by wynik na koniec się zgadzał. Pamiętajmy też, że od GP Singapuru licząc w bezpośrednich starciach, w równych warunkach, Szymusso był lepszy w pięciu wyścigach, Markovsky - tylko w dwóch. Do tego kierowca Ferrari umiał wykorzystać w najlepszy możliwy sposób swoją szansę i późnej już nie dał sobie wyrwać tytułu z rąk. Dużą robotę zrobiła tu też gra zespołowa. O tym, jaki poziom mobilizacji miał braterski duet, już wspominaliśmy. Wspólna praca sprawiła, że udało się pomóc Szymkowi, a jak wiemy, walka toczyła się też poniekąd poza torem, choć w końcówce sezonu nie była już ona tak obecna. Wynikało to chyba z faktu, że pojawili się wspólni wrogowie, którzy chcieli zaszkodzić lidze. W tej sytuacji bracia i Markovsky umieli się zjednoczyć, co też pokazuje, dlaczego ExtremeF1 osiągnęła sukces. Mimo różnic, czasem ostrej wymiany zdań i odmiennego spojrzenia na pewne sprawy, gdy trzeba było, to szło się w jedną stronę. Wprawdzie, o czym już niebawem, nie w każdym przypadku się to udało, jednak później, po wyjaśnieniu sobie pewnych kwestii - to właśnie to nakręcało ligę. Wracając już do walki o mistrzostwo w pierwszym sezonie - Markovsky nie miał takiego wsparcia, jak Szymusso, Extremento w drugiej połowie sezonu zdecydowanie bardziej zaszkodził, niż pomógł. Wicemistrz, wyciągając wnioski z tej sytuacji, dogadał się na kolejny sezon z Taraskiem, o czym było wiadomo jeszcze przed zakończeniem tej pierwszej kampanii. Nie można było tego odczytać inaczej, jak próba odegrania się na rodzeństwie i zagrożenie im w klasyfikacji konstruktorów. Zanim jednak miało do tego dojść - kierowcy w końcu mogli udać się na krótki odpoczynek i cieszyć się tym, że sezon udało się przeprowadzić do końca, w co nie każdy wierzył nawet w trakcie rozgrywek. Później osoby te biły się w piersi i do ligi wracały. A w kwestii tego, czy rozstrzygnięcie sezonu było sprawiedliwe - pół żartem można powiedzieć, że jakiejś wielkiej szkody Markovsky nie poniósł - wszak później zdobył siedem mistrzowskich tytułów, rozwijając się jako kierowca i osiągając sukcesy także w innych rozgrywkach. Właśnie wtedy zaczęła się jego naprawdę fajna kariera simracingowa, podczas której udowodnił, że jest naprawdę nietuzinkowym kierowcą. Szymusso także się rozwijał i pokazywał, że ma duże umiejętności, ale jednak - przez kilka lat nie mógł nawet marzyć o walce o mistrzostwo - było to możliwe dopiero od dziesiątego sezonu, gdy Markovsky i Tarask, którzy uciekli reszcie na kilka długości, zaczęli jeździć na klawiaturze.
Na koniec ciekawostki. Pierwsza - Luis Garcia kończąc ten wyścig na piątym miejscu, został pierwszym w historii ligi zawodnikiem, który ukończył wszystkie 18 wyścigów sezonu na punktowanych miejscach. To pokazuje jego solidność. To osiągnięcie jest warte podkreślenia tym bardziej, że aż do piątego sezonu był jedynym, który tego dokonał. Dziś ta lista liczy już ośmiu kierowców, ale trzech z nich, w tym Szymusso dopisali się do niej dopiero po jedenastym sezonie, a tylko Markovsky - zrobił to więcej niż raz. To pokazuje trudność tego zadania. Ciekawostka druga - po latach okazało się, że GP Polski w pierwszym sezonie powinno liczyć kilka okrążeń więcej. Otóż - twórcy Toru Kielce do F1 Challenge popełnili błąd, wpisując, że gdyby tam pojawiła się faktyczna Formuła 1, to wyścig liczyłby 70 okrążeń. My ślepo temu zawierzyliśmy i od tej liczby ustalaliśmy długość wyścigu ligowego. Zresztą - powtórzono to przy okazji wyścigów w Miedzianej Górze w trzecim i czwartym sezonie. Błąd wyszedł dopiero później - okazało się, że przy 70 okrążeniach, dystans wyścigu wyniósłby nieco ponad 292 kilometry, co nie zgadza się z wymogiem, mówiącym o tym, że wyścig F1 musi mieć dystans 305 kilometrów, a to odpowiadało 76 okrążeniom Toru Kielce. Od sezonu siódmego wszystko już jest w porządku. Można żartobliwie powiedzieć, że GP Polski wywołało tak duże emocje i radość, że zapomniano zweryfikować, czy faktycznie dystans wyścigu jest właściwy. Nie przeszkodziło to jednak w emocjonujących zmaganiach, które w fajnym stylu zakończyły pierwszy sezon i tym samym były jego podsumowaniem, a tamte zmagania były jeszcze nieraz ciepło wspominane. Nie można sobie było wyobrazić lepszego finału, niż taki, w którym kilku kierowców bije się o najwyższy stopień podium i musi się wykazać umiejętnościami, by przechytrzyć rywali. Pozostaje mieć nadzieję, że będziemy takich walk oglądać jak najwięcej. Tą nadzieją kończymy wspominki z GP Polski pierwszego sezonu. Dziękuję za uwagę i mam nadzieję, że czytało Wam się dobrze. Teraz pozostaje mi zaprosić do dalszego śledzenia strony oraz uczestnictwa w GP Japonii bieżącego sezonu. Poniżej z kolei - wyniki, oraz skrót pierwszego w historii ExtremeF1 wyścigu nad Wisłą. To wszystko na ten moment. Pozdrawiam, Kubusa96.
Łezka się w oku kręci - to nieco wyświechtane powiedzenie pasuje tu jak ulał. Odhaczyłem właśnie całą serię "Pamiętnych..." i mega się czyta takie wspominki. 5 lat... z jednej strony to dużo, a z drugiej - wspomnienia, których jest multum, cały czas są świeże, jakby te wyścigi były wczoraj. Pamiętam, że jadąc tamten wyścig, już po podcięciu Adve, oprócz wkradającej się nudy (bo do czołówki - przepaść, a za mną - też przepaść) pojawiało się coś w rodzaju smutku, że to już końcowe kółka w karierze, że to wszystko się kończy. Po wyścigu natomiast uczucie dużej ulgi, że się udało. Że wreszcie rozegraliśmy w pełni cały sezon od początku do końca. Fajnie było być jednym z tych, co przyłożyli cegiełki do tego sukcesu. Personalnie też nie mogłem narzekać - wyniki o forma były jakie były, tj. w pierwszej części sezonu lepsze, w drugiej gorsze, ale koniec końców jestem zadowolony, nawet bardzo zadowolony. Tidkowi się to czwarte miejsce w generalce należało. Miał lepsze tempo i tylko niekiedy jego nieregularność oraz pewne dziwne zbiegi okoliczności sprawiły, że wyprzedził mnie w klasyfikacji dopiero pod sam koniec sezonu. Nie czuję więc tu żadnego niedosytu.
Szkoda natomiast, że częściej w wyścigach nie brał udziału Matif. O ile w pierwszej połowie sezonu pojawiał się dość regularnie, tak w drugiej w zasadzie przepadł. Absolutnie nie piszę tego z perspektywy, że bez niego zespół mógłby osiągnąć coś więcej w generalce. Strata do McLarena w ostatecznym rozrachunku była bardzo duża i nawet oboje jeżdżąc regularnie byłoby niemal niemożliwym, aby wyprzedzić Marka i Extremento. Oni byli poza poza naszym zasięgiem. Chodzi tutaj zwyczajnie o sam fakt, że twój teammate jest z tobą na gridzie. Pamiętam, że kontaktowałem się z nim przed ostatnim wyścigiem w Kielcach i pisał, że termin mu pasuje, no ale... wyszło jak wyszło. Szkoda, bo znacznie raźniej się jeździ wyścigi z kolegą, a nie samemu. Tym bardziej z takim, z którym dobrze się współpracuje. A takim Matif zawsze był... o ile był obecny na GP
Tak czy inaczej, jako Toro Rosso wspólnie zdobyliśmy pudło w generalce i do nas należy pierwszy dublet w lidze w jej pierwszym wyścigu w historii. Tego nam nikt nie odbierze
Czytając o Mitsu i Athlonie przypomniała mi się jedna rzecz. Gdy ExF1 się formowała, były pewne rozmowy, by właśnie ta dwójka tworzyła skład Toyoty w s1. Jeszcze zanim Kamil w ogóle zarejestrował się na stronie, osobiście namawiałem Mitsu, by jeździł z nami. Było wówczas miejsce w Toyocie, gdzie oficjalnie był już przypisany Athlon, który ostatecznie nie pojechał żadnego wyścigu, choć na testach i którymś treningu obecny był. W pewnym momencie myślałem, że udało mi się go przekonać, ale ostatecznie jednak się nie zdecydował. Myślę, że był wtedy wciąż zbyt mocno rozgoryczony po niepowodzeniu w F1CH-World i nie chciał się wtedy odkuć - tak jak niemal my wszyscy - w ExF1, tylko za cel obrał sobie inny projekt, mianowicie ligę Rallycross, którą zarządzał. Tam nie wyszło, choć rozumiałem pewną ideę odskoczni od F1, jak jeszcze wcześniej ligę Porsche Super Cup czy eventy w Speed & Power Festival.
O ile Athlonowi faktycznie szybko znikały chęci do jazdy czy organizacji czegoś w dłuższej perspektywie czasu, a nie tylko przez chwilę, tak Mitsu chęci miał, lecz z moich obserwacji wynika, że trochę za bardzo to przeżywał, za bardzo chciał i też zbyt szybko się zniechęcał po niepowodzeniach. Natomiast to, jakie kierunki i metody działania wybierał to już inna historia.
Można by tak jeszcze pisać i pisać, ale... nawet nie wiem czy ktoś zauważy ten komentarz, wszak minął ponad tydzień od publikacji tego artykułu i spadł on nieco w dół
Dobrze widzieć, że liga nadal trzyma się stabilnie i chętnych do jazdy nie brakuje. Oby tak było jak najdłużej.
PS
Tak w ogóle to na ścianie przy moim biurku wisi kalendarz ustawiony na... wrzesień 2016 Nie wiem dlaczego, ale jednak z jakichś względów nie ruszałem go od momentu zakończenia pierwszego sezonu
https://i.imgur.com/zVLodOb.jpg
A jednak! Miałem cichą nadzieje, że wywołam wilka z lasu przy tych wspominkach, choć dawno się nie widzieliśmy miło, że jeszcze tyle pamiętasz, zawsze można na to liczyć, jakieś dodatkowe historie, dygresję. Zapraszam do częstszego kontaktu! Jest co wspominać, a i teraźniejszość jest ciekawa
Na forum rozpisany został plebiscyt the best of ExtremeF1. Zapraszam serdecznie do głosowania
Kubusa96
15-06-2022 00:17
UWAGA! Konieczne było dodanie nowych torów na ExLM. Są w downloadzie. Terminarz eventu jest na forum
Kubusa96
11-06-2022 23:18
W downloadzie jest dostępny mod na eventy benefisu ligowego rozgrywane na platormie rFactor. Natomiast na forum jest lista zgłoszeniowa na Extrimową Ligę Mistrzów
Kubusa96
08-06-2022 18:04
W downloadzie jest dostępny mod na 1. event naszego ligowego benefisu, rozgrywanego na F1 Challenge
Kubusa96
08-06-2022 18:04
Zapraszam do głosowania w ligowym plebiscycie po sezonie XII, szczegóły w temacie na forum